Nazywam się Mateusz Kwiecień i chodzę do V klasy. Mieszkam z moimi rodzicami i dziadkami w Krężnicy Jarej. Bardzo lubię historię i kiedy na lekcji Pani opowiadała nam o konkursie ,, Mam w rodzinie bohatera” pomyślałem, że to ciekawe i może spróbuję. Przypomniałem sobie, że jeszcze w 3 klasie przyniosłem kiedyś na lekcję stare zdjęcia rodzinne, bo rozmawialiśmy wtedy o drzewie genealogicznym. Nie bardzo wtedy wiedziałem, co one przedstawiają. Pomyślałem, ze teraz muszę się o nich dowiedzieć więcej, bo mam od kogo. Od kilkunastu lat mieszka z nami moja prababcia, mama mojej babci i babcia mojego taty. Ma na imię Marysia. Dawniej mieszkała w Płocku. Po śmierci mojego pradziadka przyjeżdżała do nas na wakacje, a teraz gdy ma już 90 lat mieszka u nas na stałe. Te stare zdjęcia to właśnie od niej. Porozmawiam dzisiaj z prababcią trochę inaczej niż zwykle, przeprowadzę z nią wywiad.
- Babciu do jakiej szkoły chodziłaś?
Urodziłam się w Krakowie i tam chodziłam do szkoły. Niestety, w czwartej klasie musiałam przerwać naukę, bo zmarła moja mam, i musiałam się zaopiekować młodszym rodzeństwem. Na szczęście moim losem zainteresowała się przyjaciółka mojej nieżyjącej mamy, która umieściła mnie w Jeleśni koło Żywca. Znajdował się tam taki zakład- szkoła z internatem dla dziewcząt będących w trudnej sytuacji rodzinnej i materialnej. Wszystkie czułyśmy się bardzo dobrze w tym ośrodku, wspaniała opieka, nauczycielki, wychowawczynie traktowały nas bardzo dobrze. Ładny budynek, piękne sypialnie, no i mieszkałyśmy w cudownej okolicy- koło Żywca. To były szczęśliwe lata nie tylko dla mnie. W Jeleśni ukończyłam szkołę podstawową. Potem w Krakowie uczyłam się w Seminarium Nauczycielskim dla wychowawczyń przedszkoli. Był to już rok 1939 i obawialiśmy się, że nasza szkoła będzie zamknięta. Mieszkałam wtedy u pani Rollowej, której mąż był Prezydentem Krakowa.
- Czy pamiętasz jakieś szczególne wydarzenia ze szkolnych czasów okupacyjnych?
Tak pamiętam. To były trudne lata. Na początku okupacji w szpitalach krakowskich leżeli ranni polscy żołnierze walczący w kampanii wrześniowej. Panie z tzw. towarzystwa, a wśród nich i moja gospodyni, gotowały obiady, które my dziewczyny roznosiłyśmy do tych szpitali. Oczywiście nikt głośno nie mówił, ze są to posiłki dla rannych polskich żołnierzy. Przed oczami mam też obraz niemieckich samochodów- tzw. bud, które przejeżdżały obok naszej szkoły kierując się w stronę Uniwersytetu Jagiellońskiego. Niemcy ogłosili oficjalnie rozpoczęcie roku akademickiego i zebranie wszystkich profesorów. Zrobili to, aby ich aresztować.
Pamiętam, że w Krakowie był zwyczaj roznoszenia kartek z życzeniami świątecznymi, czy innych okazjonalnych. To wykorzystali Polacy działający w organizacji niepodległościowej, do której należała również pani Rollowa, a ja przecież u niej mieszkałam na stancji. Poproszono mnie i inne dziewczęta, abyśmy roznosiły owe kartki, a wśród nich były ostrzeżenia przed aresztowaniem naukowców przez gestapo. Wtedy nie wiedziałyśmy, co tak dokładnie roznosimy. Dowiedziałyśmy się o tym długo po tej akcji. (…).
- A co działo się, gdy skończyłaś szkołę?
Musiałam iść do pracy i to bardzo szybko, bo inaczej czekało mnie skierowanie na przymusowe roboty w Niemczech. Zgodnie ze swoimi kwalifikacjami opiekowałam się dziećmi w zamożnych rodzinach. Nie trwało to długo. Później przyjaciółka mojej mamy znalazła mi pracę u swojej rodziny w Tarnobrzegu, tam uczyłam dwie dziewczynki prawie do końca wojny. Niemcy wycofali się i na ziemie polskie wkroczyły wojska radzieckie, moi pracodawcy postanowili wrócić do swojego rodzinnego majątku koło Płocka. I tam zjawił się brat mojego pana. On uciekał ze Lwowa. Poznaliśmy się, pokochali i w 1947 roku wzięliśmy ślub. Zamieszkałam z twoim pradziadkiem w Borowiczkach, wtedy to była miejscowość pod Płockiem, obecnie jest dzielnica miasta. Pradziadek to przedwojenny wykształcony nauczyciel, podjął pracę w szkole, a ja w przedszkolu. Przepracowałam jako przedszkolanka czterdzieści lat.
- Babciu, dlaczego dziadek uciekał ze Lwowa?
O …to długa historia.
Twój pradziadek Kazimierz urodził się i mieszkał w Żółkwi koło Lwowa. Jego ojciec Stanisław był urzędnikiem w Magistracie. Mama Bronisława z domu Szindler prowadziła dom i wychowywała dzieci. A było ich aż dziesięcioro. Dziadek ukończył gimnazjum w Żółkwi a potem Seminarium Nauczycielskie w Sokalu. Pierwszą pracę nauczyciela rozpoczął w Dubnie i jako stażysta pracował tu rok. Potem trzy lata uczył w małej wsi Wołkowyje(…). W 1942 roku nasiliły się napady Ukraińców na Polaków. Dawni sąsiedzi z jednej ulicy zaczęli się siebie bać. Z niedalekiego Wołynia dochodziły straszne wieści o bandach UPA mordujących całe polskie wioski. Pod koniec lata 1943 roku Jurek, który mieszkał we Lwowie podczas spotkania z dziadkiem powiedział mu, że ma natychmiast uciekać, bo na niego wydano wyrok śmierci.
I tak Twój pradziadek uciekł z Żółkwi. Przyjechał do swego brata Romka, gdzie, ja tam właśnie pracowałam. Nic ze sobą nie zdążył zabrać, tylko te małe zniszczone zdjęcia. Nie wrócił już nigdy do Żółkwi i do końca życia bardzo tęsknił za swoim rodzinnym miastem. (…)