Moja Mała Ojczyzna- Bartłomiej Holaczuk

Powrót do przeszłości

,, Bez korzeni nie ma skrzydeł"

 

Czy można przenieść się w czasie i przestrzeni? Moi rodzice co roku zabierają mnie w taką niezwykłą podróż. Przenosimy się do świata, który już nie istnieje poza tym jedynym miejscem. Ten świat rodzice znają przede wszystkim z opowieści swoich dziadków, a niektóre rzeczy pamiętają ze swojego dzieciństwa. Mama pamięta swoją babcię Natalię i jej opowieści o czasach przedwojennych. Moja prababcia urodziła się na początku XX wieku i interesowała się obyczajami, tradycjami, które przekazała swoim wnukom.Opowiadała o wszystkim: żniwach, wykopkach, weselach, pieczeniu chleba,świętach, weselach, pogrzebach, robieniu masła, przędzeniu, tkaniu.Z jej opowieści mama wie, jak wyglądała babci chałupa, która spaliła się w wielkim pożarze wsi, jakie kwiaty rosły pod płotem, jak śpiewano na wiejskich weselach...Do dziś mama, jak piecze chleb, przed włożeniem go do pieca robi znak krzyża, a jak wyjmuje to puka w skórkę. Latem wywiesza stare wiejskie spódnice i chustki, w których nikt już nie chodzi, żeby się przesuszyły.Czasami piecze coś lub gotuje- ,, jak to robiła moja babcia"- tak mówi. Tyle zostało z tego świata w naszym domu.Jednak gdy docieramy do tego niezwykłego miejsca, mama przypomina sobie swoje dzieciństwo i opowieści babci. Tym magicznym miejscem jest skansen w Holi- małej miejscowości koło Włodawy.Po przyjeździe najpierw idziemy pod wiejską, starą kapliczkę z Chrystusem. Mama mówi, ze jak się jest bardzo cicho, to można usłyszeć przy niej modlitwy wiejskich kobiet sprzed stu lat. Ja ich jeszcze nigdy nie słyszałem, ale dzisiaj też ,, Boha treba chwalyty..."-
powtarza podobno za babcią Natalią. Idziemy teraz do chałupy(nie domu!). Ma ona dach zrobiony ze słomy i bardzo małe okna. Przed wejściem rosną żółte kwiaty(mama twierdzi, że babcia Natalia na takie mówi ,, chłopy"), obok stoi drewniana ławeczka, na której koniecznie trzeba posiedzieć.

Chodzimy wokół stodoły zbudowanej z gałęzi, otwieramy małą bramkę i idziemy do wiatraka. Wiatrak zwany koźlakiem to ulubione miejsce mojego taty, bo dawno temu jego pradziadek miał podobny. Po tamtym nie mam nawet śladu, ale ten go przypomina, a mi przybliża rodzinną historię. Lubię oglądać świat z wiatraka przez takie małe okienko- z góry wszystko wygląda inaczej. Kiedyś tato podnosił mnie do tego okienka, potem wspinałem się na palcach, teraz bez problemu sam dosięgam i bardzo się ciesze, że urosłem.

Mama uwielbia Holę, a ja kiedyś nie lubiłem nawet tego słowa. Gdy byłem w przedszkolu, mama nagrywała film w skansenie. Padał deszcz i zdjęcia się przeciągnęły. Myślałem, że o mnie zapomniała, bo w przedszkolu zostałem sam z panią wychowawczynią. Nie lubiłem wtedy Holi!Do dziś oglądamy ten film. Powiada on o zaręczynach, które odbywały się w wiejskiej chałupie. Mama opisała je według wspomnień babci Natalii. Powiedziała mi, że gdy dawno temu po raz pierwszy weszła do tej chałupy, zobaczyła świat swojej babci...

Zapytałem kiedyś rodziców, dlaczego my właściwie jeździmy do Holi. Tato podniósł głowę znad książki i zdziwiony odpowiedział:,, Hola, Hola, a ty nie Holaczuk?!"Zacząłem się śmiać. Potem jednak przypomniałem sobie, ze kolega o nazwisku Wereszczyński, mówi, że pochodzi z Wereszczyna, Pawluk pochodzi z Pawluk. Ja od tej pory mówię, że Holaczuki pochodzą z Holi. Trochę to wymyślone, ale tak przecież powstają legendy.

Najbardziej lubię nasze wyprawy do Holi w lipcu. Tata zakłada wtedy lnianą koszulę, mama bierze chustkę w kwiatki. W tym roku mnie i brata mama chciała ubrać też w koszule z lnu, ale tak nas drapały, ze zdjęliśmy je po kilku minutach. Bierzemy gościniec czyli zazwyczaj jakiś słodki upominek gospodarzom skansenu i jedziemy na odpust św. Antoniego.Hola zmienia się wtedy z małej miejscowości w ogromne targowisko. Niestety, nie zakupy są najważniejsze. Kierujemy się w stronę niebieskiej cerkwi i słuchamy ostatnich śpiewów. Potem mieszamy się z tłumem i przenosimy się w niezwykły świat. Znowu zwiedzamy wiatrak, chałupę, chodzimy koło stodoły, przechadzamy się między pięknymi straganami, gdzie można kupić, jak mówi dziadek,, mydło i powidło". Pełno tam glinianych garnków, obrazów, rzeźb, kolorowych ptaszków, aniołków, tkanin, miodów, kiełbas...

Zawsze próbuję u tego samego pszczelarza różnych miodów, które podaje on na malutkich kawałkach wafla. Oglądam szklaną ramkę z pszczołami, która zdobi kram i słucham słodkich opowieści o smakach miodu. Zawsze namawiam rodziców do kupienia słoika z tym słodkim przysmakiem- najlepszy jest gryczany.Oprócz miodu kupujemy ręcznie robione kolorowe i ogromne lizaki. Rodzice wcale wtedy nie narzekają, że są sztuczne i niszczą zęby, sami się nimi zachwycają, bo mają podobno ,, smak dzieciństwa".

szukamy sprzedawcy, który sprzedaje kolorowe szczypki. Kupujemy je w dużych ilościach i dajemy potem znajomym. Mama mówi, że to ,, gościniec z odpustu" z czasów jej dzieciństwa. Mnie odpust św. Antoniego najbardziej kojarzy się z chlebem ze smalcem i kiszonym ogórkiem. W domu nigdy tego nie próbuję,a tam zawsze mi bardzo smakuje. Mamie odpust kojarzy się z ciastkami przez maszynkę, które jej babcia piekła na to święto. Robiła je ze skwarek...,,Miały niezapomniany smak. Muszę, je kiedyś wam upiec..."- powiedziała mama, gdy zapytałem, z jakim jedzeniem kojarzy się jej odpust. (Nie wiem, czy chciałbym jeść ciastka Ze skwarek). Na jarmarku spotykamy dużo znajomych, oglądamy występy zespołów. Śpiewają one w języku nadbużańskim, w którym mówiła moja prababcia Natalia.Mama przypomina sobie wtedy ten język i śpiewa sobie dość głośno. Nikt nie zwraca na to uwagi, bo śpiewa dużo starszych osób.

Zbliża się wieczór i czas wracać do domu. Musimy tylko jeszcze kupić(co roku u tego samego sprzedawcy)anioła z kolorowego szkła. Wracamy do domu. Po drodze mama głośno śpiewa swoje ulubione nadbużańskie piosenki np.,,Oj pójdu ja ponad Buhom, de mój myły hore płuhom" i jesteśmy w domu. Rozpakowujemy anioła i stawiamy go do kolekcji holeńskich aniołów, próbujemy miodu, dzielimy szczypki i wracamy do naszej rzeczywistości.

Za rok znowu odbędziemy podróż do przeszłości, do korzeni, bo przecież Holaczuków ciągnie do Holi.